W spektaklu Tajemniczy ogród, który gramy u nas w pracy już ponad dziesięć lat, jest jeden moment, w którym dzieci, siedzące na widowni, wydają z siebie okrzyk – wow! Nie staje się to na żadnej ze scen aktorskich, tylko podczas zamiany jednej sceny na drugą. Scenografia zamku, w mroku, podświetlona jest od tyłu niebieskim światłem, i nagle zaczyna się unosić, a wtedy przez scenę, w kierunku widowni, przebiega fala niebieskiego światła, i uderza w pierwsze rzędy.
Przypomina mi się opowiadanie mojego byłego szefa, który spędził w teatrze całe swoje życie. Dawno temu, do jednego z przedstawień, pracował nad wykonaniem świetlnej fontanny. Trzeba zaznaczyć, że nie było wtedy elektronicznie sterowanych efektów świetlnych, węży, światłowodów itd. Na wygiętych drutach zamocowano dziesiątki małych żaróweczek, do każdej z nich musiał biec przewód, z drugiej strony te przewody spotykały się razem przy obrotowym bębnie, którego obrót generował powstawanie „fal” fontanny. „Kiedy podnosiła się kurtyna, na samym początku przedstawienia, ludzie na widok fontanny już klaskali” – wspominał szef.
Tak, w teatrze chodzi o zachwyt. Wracając do Tajemniczego ogrodu i fali światła – zdałem sobie sprawę z tego przedwczoraj – ten efekt jest zupełnie zaskakujący nie tylko dla widzów, ale i dla nas. Powstał przypadkowo, sam z siebie, tak wyszło i zdaje się nikt go nie planował. Całe przedstawienie pełne jest pięknej muzyki, śpiewu, tańca, angażujemy w nim sporo sprzętu, lecz ten okrzyk „łał!” wydobywa się wtedy, kiedy nikt z twórców by się tego nie spodziewał i w najbardziej prostym momencie, w dodatku – na zmianie między scenami, czyli sytuacji zupełnie marginalnej teatralnie.
Łącząc tę historię z fotografią (i twórczością w ogóle) – samo życie, praktyka, podsuwa nam niesamowite momenty, które przeminą niezauważone, jeśli nie będziemy patrzeć – ciągle i z oczekiwaniem, że zaraz oto może się coś niezwykłego zdarzyć.