Na rumuńskiej drodze

Pojechaliśmy za miasto jedną z głównych dróg, na zachód. Wzdłuż takiej drogi ciągną się zabudowania, głównie prywatne domostwa. Wśród nich, co jakiś czas, napotkać można siedziby przedsiębiorstw i firm. Wzdłuż drogi, która ma status nie tylko krajowy ale i międzynarodowy, którą przejeżdżają samochody, ciężarówki i tiry mające swój cel o setki, tysiące kilometrów dalej, wzdłuż tej jednej drogi skupia się zdecydowana większość zabudowań i życia ludzi, którzy tu mieszkają. Na szczęście, jakimś sposobem zabudowania, które kiedyś, dawno temu powstały, pozostawiły dość szeroki trakt pośrodku. Ale nie zmienia to stanu rzeczy – miejscowi, którzy muszą żyć codziennym życiem – przejechać tylko kilkaset metrów, przewieźć coś, odwiedzić sąsiada, załatwić jakąś sprawę tuż obok – na niewielkiej przestrzeni spotykają się z tymi, których nie interesuje lokalne życie podmiejskiej miejscowości czy wioski.

Ta sytuacja niesie ze sobą konsekwencje. Ilość wypadków drogowych dramatycznie wzrosła kilkanaście lat temu, kiedy gruntownie wyremontowano główne drogi, a Rumuni zaczęli się przesiadać ze starych Dacii do samochodów sprowadzanych masowo z Zachodu. Dacia bardzo ospale reagowała na pedał gazu i ruchy kierownicą w odróżnieniu od nowoczesnych aut. Po przesiadce Rumuni najwyraźniej nie zredukowali ruchów nogą i w nowych autach tak samo naciskali na gaz. Różnica polega na tym, że Volkswagen Golf czy Passat turbodiesel błyskawicznie osiągają prędkość 120 km/h, której uzyskanie starą Dacią było nie lada wyczynem. Ponadto łatwość kierowania samochodem sprawiła, że kierowcy mieli wrażenie, jakby mogli dokonać wszystkiego, co tylko zasugeruje im fantazja.

parking przed marketem
parking przed marketem

Zresztą dotoczyło to nie tylko kierowców osobówek. Zupełnie tak samo czuli się kierujący furgonetkami, jakby mieli pod sobą dobrej klasy auto na pół sportowe. Przypominam sobie lawetę z przyczepą, wiozącą dwa zachodnie samochody w głąb kraju. Laweciarz wyprzedzał wszystkich na drodze. Myślałem, że nieco zwolni, gdy droga, ze strzelistej, na równinie, zmieniła się w górskie serpentyny. Ale nie. Wyprzedzał dalej na lewych i prawych zakrętach, w miejscach, gdzie musiałby być jasnowidzem, by zyskać choćby cień nadziei, że manewr jest jako tako bezpieczny.

Wspominam też ciężarówkę-cysternę o zielonej kabinie i pięknym, srebrnym, błyszczącym w słońcu odwłoku, która posuwała się po serpentynach nie bacząc na napotykane jej na drodze samochody. Pisząc „nie bacząc” mam na myśli to, że kierowca wyprzedzał wszystko, co znalazło się na jego drodze i w każdym miejscu – na zakręcie, przed szczytem wzniesienia, zjeżdżając z góry z prędkością, która zdawała się nie do opanowania przed zbliżającym się ostrym zakrętem. Nic dziwnego, że każdy, kto zobaczył jadącą w jego stronę wielką masę tego potwora potulnie i czym prędzej oddawał mu pole.

W jaki sposób myślą tutejsi kierowcy? Najwyraźniej wychodzą z założenia, że zawsze znajdzie się kawałek wolnego miejsca na szosie. Zawsze uda się gdzieś uciec, schować, że maszyna posłusznie zahamuje albo przyspieszy, że posłucha skrętu kierownicą. O tym, że tak nie jest świadczą statystyki. Liczba poważnych, śmiertelnych wypadków zaczęła rosnąć w sposób nieopanowany. Na drogach pojawiły się znaki „stop wypadkom, życie ma pierwszeństwo”, w mediach przeprowadzono kampanię promującą bezpieczną jazdę.

Po kilku latach sytuacja się poprawiła, lecz styl jazdy ciągle znacząco odbiega od tego, co znamy w Polsce. Jeśli stwierdzimy, że Polacy kierują ryzykownie, to w Rumunii musimy przyznać, że ryzyko drogowe ma nieznany nam wymiar. To ryzyko zdaje się tutaj czymś normalnym, odruchowym, utrwalonym w przyzwyczajeniach. Samochody mijają się na centymetry, zdarza się, że równie blisko przejeżdżają obok pieszych, którzy nierzadko wykazują daleko posuniętą beztroskę. Zresztą wszechobecny brak miejsc do parkowania sprawia, że chodniki bywają zupełnie zastawione i jedyną droga, która pozostaje pieszemu, to środek ulicy.

Kilka dni temu, na drodze poza miastem, widziałem nowe, wielkie, białe BMW X5 z anteną CB na dachu, które po prostu zaczęło jechać lewym pasem na wprost aut nadjeżdżających z przeciwka. A te, nie zmniejszając pędu, usunęły się na pobocze. Ktoś jeden błysnął światłami. Kierowca potrzebował wyprzedzić i zrobił to, nie bacząc na nadjeżdżających z przeciwka. To oni powinni być czujni i się usunąć. Gdyby tego nie zrobili, sami byliby sobie winni.