W pierwszym numerze z tego roku na stronie nr 53 Newsweeka redaktor naczelny Marcin Mastelarz poleca: „Spośród milionów zdjęć opublikowanych w mijającym roku przez największe światowe agencje i najbardziej znanych fotografów wybraliśmy siedemnaście. Naszym zdaniem najciekawszych”.
Należą się słowa uznania za ogrom wykonanej pracy. Dla porównania – na konkurs World Press Photo zostało nadesłanych „zaledwie” 95 tysięcy zdjęć wykonanych przez 5 tysięcy fotografów. Z tego nikłego zestawu jury złożone z kilkunastu fotografów i obradujące przez dwa tygodnie, wybrało nie kilkanaście, lecz kilkadziesiąt zdjęć.
Nie sądzę, że ktoś choćby średnio zorientowany w fotoreportażu podjął się dyskusji na temat samego wyboru zdjęć. Chciałbym tylko zwrócić uwagę na ich szokujące wręcz zestawienie – o ile oczywiście zatrzymać się i zastanowić przez chwilę nad sensem, meritum, które przedstawiają.
Strona 54 – ogromnie mocne, dramatyczne zdjęcie ojca z dzieckiem, który wybrał obóz dla uchodźców po to, aby nie zginąć. Tytuł zdjęcia: Obóz albo śmierć. Tuż obok, po drugiej stronie – zdjęcie poborowego do ukraińskiej armii, stojącego nago przed dwiema kobietami z komisji. To groteska rzeczywistości. Natomiast na górze – roześmiani żołnierze rosyjskiej armii oczekujący na odegranie inscenizacji defilady z 1941 roku. Czyli – teatr. Zasadniczy akcent tego zdjęcia to gra kompozycją, perspektywą, formami graficznymi. Zastanawiające jest zestawienie ludzkiego dramatu z groteską oraz teatralną inscenizacją.
Strona 57. Na górze – znów ludzka tragedia – ludzie uciekający w popłochu przed atakiem bombowym, smugi pocisków przeszywają niebo, rozpaczliwe pozy uciekających. Na dole – na pierwszy rzut oka – również dramatyczna scena – człowiek płynący ulicą w czerwonej cieczy. A jednak – ciecz okazuje się sokiem pomidorowym, a cała scena – doroczną zabawą w święto pomidora. Mam przeczucie, że o doborze tego zestawienia zdecydowało podobieństwo „obrazkowe”. Dwa zdjęcia stały się dobrze pasującymi wizualnie obrazkami, z pominięciem treści, które przedstawiają. Tymczasem ta treść tam istnieje, i gdzieś, zapewne w podświadomości widza, ulega spłaszczeniu, nawet zaprzeczeniu – nalot nie jest taki straszny, to taka zabawa podobna do tarzania się w sosie pomidorowym.
Oczywiście, że sposób publikacji prasowej nie może wykluczyć bliskich zestawień zupełnie przeciwstawnych uczuć, treści. Jednak redakcja ma duży wpływ na sposób prezentacji. Pytanie, jak stara się te możliwości wykorzystać.
Już skrótowo – str. 60 – święte pisuary nad Gangesem, duże zdjęcie znów posiadające pewien ładunek groteski. Po nim – małe zdjęcie przestraszonego kilkulatka, którego koledzy straszą zabawkowymi karabinami. Widać tylko cienie karabinów. Zdjęcie – dla mnie przerażające, o przerażeniu trudnym do wypowiedzenia, wykraczające swoim znaczeniem daleko poza przedstawiony obraz. A jednak znalazło się na przełomie stron, w malutkim formacie, przytłoczone od góry „świętymi pisuarami”.
Nie mogło zabraknąć zdjęcia z pogrzebu króla popu. Jest malutkie, obcięte i niczym się nie wyróżniające – poza tym, że są na nim bliscy Michaela. Do wielkich wydarzeń zaliczono wykarmienie przez maciorę dwóch tygrysiątek, oraz fakt, że „11 maja Zacharyd Boyd [żołnierz amerykański, misja w Afganistanie], którego alarm obudził w środku nocy, postanowił zaszokować talibów i ruszył do boju bez spodni, tylko w klapkach i bokserkach z napisami I love NY”.
Tak, z wyborem zdjęć trudno polemizować. Dobrze jednak jest pamiętać, że każdy zestaw fotografii mówi nie tylko o tematach przez nie poruszanych, ale chyba przede wszystkim o sposobie patrzenia, światopoglądzie i wrażliwości tego, kto dokonuje tego wyboru. W przypadku redakcji Newsweeka – bardziej interesujące wydaje mi się to drugie. 😉