Utwór „Running to stand still” zespołu U2 (szczególnie w tej wersji, którą załączam poniżej) opowiada o totalnym dramacie i klęsce, lecz poprzez przyjemne, wręcz podniosłe brzmienia. Szukam sposobu, żeby opisać, jak to jest możliwe, że dramat odczuwa się tu tym silniej, im delikatniejsze są dźwięki; upadek jest tym większy, im wznioślejsza muzyka.
Najmocniejszy moment, którego nie sposób nie odczuć, to ten, w którym igła zostaje wbita w rękę. I kiedy wreszcie narkotyk trafia do krwi, człowiek trafia do nieba. Ale my, słuchacze i widzowie, wiemy przecież, że jest to piekło. Niesamowite, że utwór muzyczny jest w stanie oddać tak potworne rozdarcie.
Jest tu jednak coś bezlitosnego, zapowiedź tragedii, konsekwentny, złowrogi, choć miękki puls, który rozpoczyna utwór i który w końcu, będąc gdzieś w gąszczu dźwięków, doprowadza do końca. Fatum.
Utwór ten ciągle powraca do mnie po wysłuchaniu recitalu Pitawal, wyreżyserowanego i zaśpiewanego przez Annę Rokitę w Teatrze Bagatela. To zbiór piosenek, których teksty zostały wzięte z krakowskich kronik kryminalnych. Wyczuwam, że kierunek jest podobny, co w „Running to stand still”. Nie chodzi o współczucie ofiarom ani o osądzanie zbrodniarzy, bo to jest oczywiste. Jest jeszcze trzecia droga – podniesienia tragicznych, nieludzkich zdarzeń do rangi czegoś jak tajemnica. Tajemnica ludzkiej kondycji, marności? Może też tego, że w końcu, po cierpieniu, nadchodzi uspokojenie…?