Najbezpieczniejszy samochód to ten, który…. nie jedzie

Do napisania tego tekstu zainspirował mnie wpis Fotoradary dla kasy czy dla bezpieczeństwa? autora bmorzycki na blogu Bezpieczniej.

 

Wkurza mnie dyskusja o fotoradarach. Nie dlatego, że ich nie lubię (choć żebym lubił, też nie powiem), ale dlatego, że to temat zastępczy.

Bezpieczeństwo na drodze zależy od tak wielu czynników, że zachowanie prędkości takiej, jaka jest akurat zgodna z przepisami, to tylko niewielka część zagadnienia. Prosty przykład? Oblodzona zimą nawierzchnia. Ograniczenie do 50 km/h nic nie pomoże.

Pomyślmy o mnogości sytuacji na drodze. Ba, pomyślmy o samych rodzajach zimowej nawierzchni. Np. taka, której przyczepność trudno określić siedząc za kierownicą – wygląda na czarną, pozbawioną niebezpieczeństw, ale jest pokryta cienkim lodem. Albo nakryta śniegiem, lecz z niewielkimi koleinami, paskudnie śliskimi. Kto z kierowców wie, że na takiej drodze nie należy hamować w koleinach, tylko pół metra obok, właśnie na śniegu? Jaką charakterystykę posiada mokre błoto pośniegowe, a co się dzieje, gdy pada mżawka przy temperaturze zero stopni Celsjusza? Czy kierowcy wiedzą, że o przyczepności może informować sam szum opon? I co oznacza, kiedy dźwięk np. z mlaskającego przechodzi na głuchy?

Kto wie, co się dzieje z samochodem na zakręcie – kto potrafi wyczuć, że właśnie uginają się opony, ale jeszcze się nie ślizgają? Albo kto potrafi zdać sobie sprawę, czy przyczepność straciła właśnie przednia czy tylna oś? Ilu z kierowców wie, że przyczepność można określić naciskając próbnie pedał hamulca? Ilu się tego nie boi? Ilu było choć raz na placu ćwicząc awaryjne hamowanie, nagłe skręty, albo po prostu obserwując, co dzieje się z autem podczas poślizgu? Już nie mówię o wyćwiczonych odruchach.

To może tylko 1% zagadnień bezpiecznego prowadzenia samochodu. Jak wiele jest jeszcze innych sytuacji? Jakie zagrożenie stwarza omijanie autobusu stojącego na przystanku? Z czym wiąże się wysoki żywopłot wzdłuż krawężnika, sąsiadujący z przejściem dla pieszych?

Tych miejsc, momentów, jest tak wiele, że trudno je nawet wszystkie policzyć. Ale on są nieważne, bo wtłacza sie nam, że masz jeździć wolniej. Wolniej i jeszcze wolniej, a wtedy będziesz jeździć bezpiecznie. A to jest bzdura – nie będzie wtedy bezpiecznie. Ogarnia mnie pusty śmiech, bo kiedy jest najbardziej niebezpiecznie – śnieżyca, ulewa, wichura – nie uświadczysz policji, inspekcji transportu drogowego, straży miejskiej. Na nic zdają się fotoradary. Oni wszyscy czekają na ciebie, gdy jest sucho, czysto i ciepło, bo właśnie wtedy najpewniej mogą dać ci mandat.

Wydaje się, że najbardziej bezpieczny samochód to ten, który nie jedzie. Ale i tak nie całkiem. Przyczyną kolizji, w której uczestniczyłem rok temu, był samochód, którego kierowca zaparkował „na zebrze”, by mieć bliżej do wejścia do hipermarketu. Lecz wezwani na miejsce funkcjonariusze policji tylko obojętnie przesunęli po nim wzrokiem. Cóż z tego, że jechałem 5 km/h, a inny kierowca jechał w tym miejscu 30 km/h. No tak, gdybyśmy obaj jechali 5 km/h, to do kolizji by nie doszłoby. Otóż i dowód na to, że trzeba jeździć wolniej.

Myślę, że to tylko kwestia większej ilości satelitów oraz porządnego serwera, by wreszcie skontrolować każdy samochód, na każdej drodze, w każdym miejscu. Dojdziemy i do tego, że obok licznika kilometrów będzie drugi licznik – kredytu (and. credit) zupełnie jak w grze komputerowej. Z każdym przekroczeniem prędkości będzie maleć cyfra, i kiedy dojdze do zera, auto się zatrzyma, błyskając czerwonym napisem „game over”. Czy nareszcie wtedy będzie już bezpiecznie?

Zwracam uwagę na to, że kierowanie samochodem wymaga czegoś więcej, niż przestrzegania ograniczeń prędkości. Niech budują fotoradary, jak najwięcej, to na pewno w jakiejś mierze pomoże. Ale niepoważne jest przekonanie, że jest to lekarstwo na bezpieczeństwo na naszych drogach.