Wspominam czasami słowa jednego z moich nauczycieli fotografii, że stworzona fotografia, która jest dziełem, odciskiem autora, ma tylko jedną wersję. Ma być dokładnie taka, jaka powinna być – jak ją czuje autor. Być może ktoś inny powiedziałby – należy z tej lub innej strony przyciąć, należało przesunąć się w lewo lub w prawo, podejść bliżej albo odejść… i tak dalej. Ale z biegiem czasu, dochodząc do pewnej wprawy w wyrażaniu własnych odczuć, zaczyna się być pewnym – chcę dokładnie tak i nie inaczej. I jednocześnie zaczyna się dostrzegać te minimalne detale, elementy i różnice u innych fotografów. I jednocześnie – poszukuje się własnej drogi, również drogi wyzwolenia od konwenansów, kiczu, przypodobywania się komuś.
Pisząc o tym z punktu widzenia fotografa, który lubi notować kadrem własne, żywe, bieżące wrażenia, z punktu widzenia reportażysty – ten właściwy kadr powstaje podczas naciśnięcia spustu migawki. To fantastyczne, że możliwe jest zjednoczenie wnętrza fotografa z całym jego warsztatem, który posiadł, by móc oddać odczucie chwili.
Na zdjęciu powyżej – znak mógłby zajmować większą część kadru, albo mniejszą, mógłby być z prawej, lewej, na dole, na górze… Niesamowity jest np. moment kiedy odkrywa się, że każde miejsce kadru niesie inny ładunek emocji i znaczenia. Ze istnieją dziesiątki i setki odcieni wzajemnych relacji elementów w kadrze, a to, że wybieram właśnie ten – oby było to świadome, z pełnym przekonaniem.
Idąc na spacer fotografuję to, co mnie interesuje, bez zastanawiania się, komu to pokażę, czy komuś będzie się podobać lub czy zrozumie. To świetne ćwiczenie na docieranie do samego siebie – własnych wrażeń i sposobu ich przedstawienia. Np. podczas sesji reklamowej twórca oddaje swoje możliwości na usługi klienta. A na spacerze – na usługi własne, co wcale nie musi być prostsze do zrealizowania.