Kontynuując temat: Nie ma trudnej młodzieży, bywają trudni dorośli, Jakuba Śpiewaka.
Dorośli przeważnie uciekają od myśli, że zachowanie nie tylko ich dzieci, ale i innych młodych wokół, to albo kopia ich zachowania, albo wynik braku zainteresowania i czasu dorosłych dla młodych. Dwa tygodnie temu pracowałem na warsztatach teatralnych, w których uczestniczyła młodzież. Całym sercem mogę zareklamować tę imprezę: oficjalna strona warsztatów – gdzie znajdziecie mnóstwo zdjęć oraz materiałów pisanych przez samych uczestników.
Pracuję z młodymi od co najmniej kilkunastu lat. Jednego jestem pewien – kiedy pokazuje się im ciekawe rzeczy, słucha, co mają do powiedzenia (a mają dużo i do tego ciekawie i często bardzo słusznie), daje możliwość ciekawej, nobilitującej pracy, pokazuje, jak wiele sami potrafią, a przede wszystkim – kiedy się jest z nimi – są cudowni. Przestają myśleć o bzdurach, stają się innymi ludźmi. Gdybyśmy mieli czas dla dzieci i młodych, oraz siłę i wytrwałość, by ich zrozumieć, traktować ich poważnie, przeżywać razem z nimi, wyrastaliby z nich wspaniali ludzie, a nasze społeczeństwo wyglądałoby inaczej. Niestety za to, jaka jest młodzież, odpowiadają starsi (oczywiście z wyjątkami, jak w każdej dziedzinie). Wystarczy poczytać choć trochę psychologii, żeby się o tym przekonać.
Pisząc skrótowo i łopatologicznie: we wczesnym okresie życia dziecko uczy się reakcji emocjonalnych. Potrzebuje przede wszystkim poczucia obecności bliskiej osoby. Tego nie da się „zrobić” słowami. Dorosły albo jest, opiekuje się, reaguje na potrzeby, na emocje dziecka, albo nie. Jak nie, to potem nic dziwnego, że wyrasta człowiek bezlitosny, agresywny, egocentryczny.
Potem przez ładnych kilka lat niepodważalnym autorytetem dla dziecka jest jego rodzic. Jest to mechanizm wbudowany w rozwój człowieka. To idealny okres, by nauczyć jak najwięcej, bo dziecko wręcz żąda wiedzy (np. niekończące się pytania), chce poznawać i to właśnie od rodzica. Jeśli rodzic nie ma czasu, to dziecko albo się nie uczy, albo uczy się od innych – np. na ulicy albo „usłużnych” kolegów, dla których rodzice też nie mieli czasu.
Potem nadchodzi okres buntu, który musi nadejść, by człowiek stał się samodzielny. Ktoś, kto tego nie rozumie, ocenia, że „wyrósł rozwydrzony nastolatek”. Tymczasem to „rozwydrzenie” wynika z dramatycznych prób odnalezienia własnej drogi. Już nie tak zależnej od tego, co powie tata, mama, pani w szkole itd. Dobrze pokazuje to następująca anegdota:
Do ojca podchodzi dorastający syn i pyta: „tato, czy ja mogę już rozpocząc samodzielne życie?” Ojciec odpowiada: „nie, jeszcze nie”. Za kilka lat syn przychodzi ponownie z tym pytaniem. Ojciec odpowiada tak samo. Sytuacja się powtarza znów i znów, aż wreszcie za którymś razem ojciec odpowiada: „nie synu, jeszcze nie jesteś gotowy”, po czym, po odejściu syna, gorzko płacze. Dlaczego? Bo to syn powinien powiedzieć: „tato, odchodzę, zaczynam własne życie”.
Na koniec ciekawostka. W języku rumuńskim (a jestem właśnie w Rumunii), słowo „kopia” oraz „dziecko” w liczbie mnogiej różnią się tylko postawieniem akcentu. Copii z akcentem na „o” oznacza „kopie” np. kserograficzne, zaś z akcentem na „ii” oznacza „dzieci”. Dlatego trzeba uważać, kiedy się czyta na głos np. ogłoszenie przed zakładem kserograficznym: facem copii (robimy kopie) 🙂