Dawno tu nie pisałem, a i nie zaglądałem, przyznaję bezczelnie. Może małym usprawiedliwieniem będzie uczucie, że… jest to nieco ponad moje siły.
Po pierwotnej aktywności nadeszło coś jak otrzeźwienie. Na głównej stronie TokFM, co kilka godzin, pojawia się nowy, pisany wielkimi literami, dramatyczny tytuł. A jeszcze poprzedniego nie zdążyliśmy porządnie prze-tok-dyskutować. Czy chodzi tu o po-tok afer czy o to, żeby po-talk-ować (czyli po-rozmawiać), tego nie jestem do końca pewien. Bo biorąc pod uwagę liczbę afer na godzinę, wydaje się, że nasz kraj dawno powinien stoczyć się w otchłań. Tak jak w pewnej firmie, w której pracownicy, wraz z kolejnym tąpnięciem, byli pewni, że gorzej być nie może. Okazywało się wkrótce, że jednak może, a firma funkcjonuje do dziś.
Trzeba chyba specjalnych predyspozycji, aby w tym „polityczno-publicystycznym biznesie” się nerwowo utrzymać. Podstawowy warunek, to nie brać niczego do końca na poważnie. Przyjmujemy zatem, że poczynania polityków z jednej strony, i komentarze dziennikarzy i bloggerów z drugiej, to pewna strategiczna gra oparta na symbiozie. „Wy nam dajecie tematy, my na nich nie zostawiamy suchej nitki; zyskujemy na tym wszyscy – my potrzebujemy was, wy nas”.
Powziąłem postanowienie, że zmienię się i będę tu zamieszczał pozytywne obserwacje. Jednak okazało się to niełatwe. Dlaczego? Do pozytywnego patrzenia okazałem się nieprzygotowany. Krytykowanie idzie mi nieźle, w zasadzie – samo. Jak z rękawa, na zawołanie i w nocy o północy mógłbym wyliczać skandaliczne, niedopuszczalne, idiotyczne, absurdalne i tak dalej.. A pozytywów… nie ma? „No dobrze” myślę, „kto chciałby czytać książkę, w której wszyscy byliby szczęśliwi?”
Po tygodniach walki z sobą pojawiło się światełko w tunelu. Lecz aby wszystko porządnie opowiedzieć, należy cofnąć się co najmniej dwadzieścia pięć lat wstecz. Ćwierćwiecze – to już coś, już sam wiek dodaje historii wartości. Niech więc zbiorę siły, dajcie mi chwilę, a spróbuję pozytywnie, nawet jeśli nieudolnie.
—————————————(ja zrobiłem to zdjęcie)