Twitter jest tak skonstruowany, że każdy może obserwować każdego. Jedynym sposobem na pozbycie się niepożądanego obserwatora jest zablokowanie go. Skoro jednak Twitter wyraźnie informuje użytkownika o nowych osobach, które zaczęły mnie obserwować, to nie informuje o tym, kto przestał mnie obserwować. Twitter nie informuje też, kto mnie zablokował – po prostu przestaję widzieć posty tego kogoś, nie mam więc szansy żadnej interakcji.
Przeglądając użytkowników Twittera można zauważyć osoby, które mają na koncie tysiące, dziesiątki tysięcy i setki tysięcy obserwujących. To bardzo ciekawe, pozwala się zastanowić nad trendami wśród użytkowników. Jednak fałszywe byłoby sądzić, że ilość obserwatorów odzwierciedla prawdziwe zainteresowanie jakąś osobą.
Istnieją bowiem programy (raczej trzeba za nie zapłacić), które pozwalają namnażać obserwatorów. Najprostszym mechanizmem, stosowanym też na Facebooku, jest „lajk za lajk”. Skoto Twitter informuje, kto mnie zaczął obserwować, sugeruje mi niejako (i należy też to do dobrego tonu) bym zaczął obserwować tę osobę. A jednak ktoś może mnie obserwować przez jeden dzień, a potem przestać, a ja zauważę tylko spadek liczby obserwujących, będzie mi natomiast trudno odnaleźć tego, kto zrezygnował (by w zamian również przestać go obserwować). Jednak programy wspomagające robią to za nas. Wyłapują „niepokornych” albo „naciągaczy” i same przestają obserwować tego, kto się wycofał z obserwacji. Co więcej, te programy same potrafią to robić – zaczynają obserwować innych, a potem wycofują się z obserwacji.
Zastanówmy się – ile osób byłbyś w stanie obserwować? To znaczy – naprawdę czytać posty, które publikują? Stosunkowo niewielu. To zależy od częstotliwości publikowania, lecz z mojego doświadczenia sądzę, że obserwować 200 osób, które publikują ze średnią aktywnością, to już bardzo dużo. Zwłaszcza, że za naprawdę ciekawymi postami kryją się całe artykuły, zbiory materiałów, nad którymi warto się pochylić. Tak więc co z osobami, które obserwują 500, 1000, 10 000 osób? Ta obserwacja to fikcja. Tak więc życie na Twitterze, pod swoją powierzchnią, ma swoją drugą warstwę.
Programy, o których wspomniałem, mają również możliwość publikowania postów. Oczywiście użytkownik musi je zaprogramować, a posty zaczynają się powtarzać, co jest dość proste do wykrycia. To znaczy – byłoby dość proste, gdybym czytał Twittera bez przerwy. Muszę jednak spać, jeść, pracować. Poza tym Twitter to społeczność międzynarodowa, wchodzą więc w grę strefy czasowe. Wyraźnie widać ożywienie na Twitterze, gdy w USA jest dzień, albo konkretniej – popołudnie. Za to polskie tweety pojawiają się o innej porze. Tak więc programuje się automaty do tweetów w ten sposób, aby docierać do „klientów” na świecie w różnych porach.
Pamiętam jednak pewnego użytkownika (publikował nawet ciekawe posty o fotografii), który pisał tak często i powtarzał się tak bardzo, że trudno mi było wśród jego treści odnaleźć posty innych. Niestety, musiałem przestać go obserwować 😉