„Sztuka na wynos”

Darek, pewnego dnia, ni stąd ni zowąd, powiedział do mnie: „chciałbym, żebyś przyszedł i zobaczył; dzisiaj, gramy ostatni raz przed wakacjami”. Pierwszą moją myślą było, że to wstyd, że jeszcze nie widziałem. Właśnie tak to bywa, kiedy się pracuje w teatrze, że rzadko się zagląda do innego teatru. Druga myśl to taka, że akurat dzisiaj nie mam czasu. Ale znalazłem…

Wchodząc do kamienicy na ulicy Starowiślnej w Krakowie, natknąłem się na kobietę i mężczyznę. „Państwo na spektakl?” – zapytałem – „pójdę za wami”. Weszliśmy do mieszkania, powitani ciepło. Na prawo jest kuchnia, można kawy lub herbaty. Za nią wyjście na balkon, z dużą przestrzenią, która łączy sobą kilka miejskich podwórek.

Na lewo od korytarza jest… to miejsce. W którym będzie się działo. Rozpoznaję z daleka, zanim tam zaglądnę. Sączy się z niego fortepianowa muzyka i przyświeca niezwykłe światło. Nie chcę tam wejść od razu, świadom, że kiedy wkroczę ten pierwszy raz, potem już nigdy tego nie powtórzę. Dlatego zostawiam sobie ten moment, na jeszcze, za chwilę.

Wreszcie biały pokój, od podłogi po sufit, rozświetla kilka zamocowanych u góry scenicznych świateł. Po jednej stronie białe krzesła, po drugiej – trzynaście foteli dla widzów. Pokój mogę przemierzyć wzdłuż i wszerz, dotknąć ścian, dotknąć ekspresu do kawy stojącego na parapecie. Słowem – zbadać gruntownie miejsce, w którym będzie się działo. Od razu powstają skojarzenia z tekstem Michała Zadary Te wszystkie maszyny. Krótki tekst o szumie, w którym, w ramach ćwiczenia z patrzenia, postuluje odkrycie zakulisowych mechanizmów teatru. Odkryłem, zbadałem.

Zaczyna się spektakl. Ktoś wchodzi do pokoju – tymi samymi drzwiami, co my, widzowie. Jest ubrany podobnie do nas. Jest jak jeden z nas. Zaczyna się akcja. O samym przedstawieniu „Postrzał” Ingrid Lausung nie muszę pisać, należy je po prostu zobaczyć. Tak, należy – najlepiej właśnie tutaj, tylko tu, w mieszkaniu, w kamienicy, w starej części Krakowa.

Oprócz samego spektaklu porażające są dla mnie wnioski, które nasuwają się same, niejako automatycznie. Spektakl jest grany bezkompromisowo, bez zawahania, bez mrugnięcia okiem. Bez żadnej taryfy ulgowej (że niby tylko dla trzynastu widzów), bez markowania, niepewności. Uderzenia w twarz to uderzenia w twarz, triumf, nienawiść, rozpacz, narastające napięcia, obezwładniające, uporczywe rytmy grają pełną mocą. Przedstawienie na wielu poziomach transmituje mordercze mechanizmy współczesnej korporacji. Realizowane przez aktorów na maksa sprawia, że jestem tam, z nimi, gdy zawiązują koalicje, potem stają w przeciwnych obozach, gdy marzą o odejściu z korporacji, które nigdy nie nastąpi. Przeżywają samotność i próbują pogodzić się z tym, przez co przechodzą. Bezskutecznie. Gra aktorska jest obezwładniająca, mam akcję na wyciągnięcie ręki, uczestniczę w niej, żyję nią.

Siedziałem na skraju i mogłem dokonać ilościowego porównania. I od razu poczułem, o co tu chodzi. Pięcioro aktorów naprzeciwko trzynastu widzów. Nie – trzystu, pięciuset czy tysiąca. Tu nie chodzi o to, co potocznie kojarzy się z aktorstwem – czyli rzeszami odbiorców, wielbicieli, nie chodzi o brawa, sławę, pieniądze, konferencje prasowe, miejsce na billboardach. Paliwem jest tutaj chęć grania, a celem – samo granie, tworzenie przedstawienia, wyrażanie, przekazywanie tego, co wewnątrz. Siedząc na jednym z trzynastu miejsc jest się pewnym, że tej chęci nic nie jest w stanie stłamsić – ani fatalna polityka rządu w dziedzinie kultury, ani brak pieniędzy, ani problem działów marketingu pt. „jak sprzedać widownię na ambitny spektakl”. Tutaj jesteśmy naprawdę wolni i niezależni.

Poczułem, że tu właśnie dotykam istoty teatru. I że dyskusja na temat przyszłości, sensu teatru w Polsce, powinna rozpocząć się w takich miejscach, ja to, które nazywa się „Sztuka na wynos”.

Spektakl Ingrid Lausung „Postrzał”
Reżyseria Dariusz Starczewski
Występują: Anka Graczyk, Michał Kitliński, Anna Siek, Dariusz Starczewski, Kamil Toliński.