Pod tym prowokacyjnym tytułem napiszę kilka prostych zdań, a główna treść zawrze się w zdjęciach.
Czasem da się słyszeć z ust różnych ludzi, z lewa i z prawa, konserwatystów i liberałów, specjalistów i amatorów, że „media powinny przekazywać fakty, a nie interpretować”. Co bardziej świadomi mówią, że „należy wyraźnie oddzielić informację od interpretacji”.
Na mojej drodze życiowej i zawodowej dane mi było otrzeć się o kwestie przekazu. Od pewnego czasu zastanawiam się, w jaki sposób można by uświadomić ludziom, na co dzień nie związanym z jakimikolwiek mediami, jak trudne jest oddzielenie informacji od interpretacji, i że często jest to wręcz niemożliwe, mimo najszczerszych chęci.
Oto prosty przykład, banalny, bo z wakacji. Tydzień temu byłem w Szczyrku i zrobiłem kilka zdjęć trzech skoczni, które się tam znajdują. Zobaczcie dwa z nich. Zostały zrobione tym samym obiektywem i prawie z tego samego miejsca. Najbliżej znajduje się najmniejsza skocznia, w środku – duża, a najdalej – średnia.
W zasadzie jedyne, co różni te zdjęcia, to ogniskowa obiektywu. W pierwszy przypadku wynosi ona 40 mm, a w drugim 21 mm. Patrząc na drugie zdjęcie można odnieść wrażenie, że największa ze skoczni to ta… najmniejsza. Dopiero bardziej świadomy obserwator zorientuje się, że jest zupełnie odwrotnie.
To banalny przykład, który jednak nie zdziwi żadnego operatora kamery ani fotografa. Tym podobnych przykładów wywoływania najróżniejszy wrażeń można by mnożyć. Sposób oświetlenia, ustawienia kamery, perspektywa, rytm wypowiedzi, tło, dźwięki z zewnątrz, i mnóstwo innych szczegółów ma wpływ na wywieranie wpływu na odbiorców.
Może jeszcze jeden prosty przykład. Oto zdjęcie ze szkoły podstawowej, do której chodzi moja córka. Patrząc na nie można pomyśleć, że dyrekcja i nauczyciele z lekceważeniem podchodzą do naszej historii narodowej:
Złośliwy reporter mógłby stworzyć cały materiał i zilustrować go tym zdjęciem. Teraz popatrzcie teraz na zupełnie inną fotografię:
Tak, tu jest zupełnie w porządku. Dzieci uczą się, czym był Katyń, zapamiętują historię tworząc rysunki, rozmawiając o historii na lekcjach. To jest dobry przykład, to na pewne zupełnie inna szkoła!
W takim razie jeszcze trzecie zdjęcie:
To jest również banalny przykład, lecz myślę, że ukazuje, jak ogromne możliwości tkwią w sposobie dobierania materiału, przekazywania go, stwarzania kontekstu. Któryś z komentatorów na TokFM nawoływał – nie dajcie się okłamywać, nie wierzcie, sprawdzajcie informacje. Odpowiadam – ani jednej informacji nie jesteśmy w stanie sprawdzić. Przeważnie bazujemy na tym, kto nam coś mówi. Jednym wierzymy bez zastrzeżeń, innych podejrzewamy o kłamstwo, zanim otworzą usta. Po moim ostatnim wpisie tu na blogu dostałem komentarz, zresztą od dobrego znajomego: „no tak, ale czego można się było spodziewać na TokFM”. A ja przecież mam tu tylko swojego bloga.
Czy jest jakaś na to rada…? Trudno mi powiedzieć. Może rzeczywiście lepszym rozwiązaniem jest przekazywanie władzy na niższe szczeble, tam, gdzie ludzie znają się bliżej, są w stanie zweryfikować informacje. Jeśli burmistrz mojego miasteczka powiedział jakąś głupotę, to mogę go o to zapytać, bo np. spotykamy się na naszym małomiasteczkowym basenie. Premiera zapytać nie mam szansy.