Tuż przed północą zerwał się zachodni wiatr. Pędził rozległymi polami na długich pagórkach, wdarł się w wąską dolinę u zbiegu dwóch wzniesień, która wyglądała jak wyżłobiona wielkim ostrzem dociśniętym od strony nieba. Zabrał stamtąd lepki zapach wilgoci, poniósł w górę, w szpaler nagich jesionów, wyznaczających drogę w stronę osiedla.
Dotarłszy do pierwszej linii zabudowań zwolnił, kluczył między ogródkami i domkami jednorodzinnymi. Pierwszy poczuł go Oklo, którego dom wysuwał się od zachodniej strony. Oklo stał na małym balkonie, wysuniętym poza opadającą linię dachu. Potem wiatr rozwiał włosy Lakeh, stojącej nieco na północ, dalej dotarł do Fritza, Halmy i Nanatta i innych. Wszyscy zwróceni w zachodnią stronę, w ciemne niebo i ledwo widoczne pasma pól. Pierwsza fala wiatru przesuwała się przez samotne osiedle, które nie było częścią miasta, nie leżało na peryferiach, przez którego środek biegła droga bez początku i bez końca.
Ostatni poczuł wiatr na twarzy Morton, tkwił na swoim balkonie po wschodniej tronie osiedla. Kiedyś on osiedlił się tu jako pierwszy. Każdy następny przybysz stawiał dom na zachód od Mortona i kolejnych. Najkrócej mieszkający był najdalej wysunięty na zachód i to on pierwszy odczuwał wiatr, każdej nocy, tuż przed północą.
Morton odetchnął spokojnie, przesunął ręką po czole, pomarszczona skóra dłoni zetknęła się z siwymi, rzadkimi włosami. Mijała północ. Chłonął jeszcze przez chwilę wiatr twarzą, potem raz zakręcił drewnianą kołatką, którą trzymał, jak zawsze, w lewej dłoni. Ostry dźwięk podniósł się i poleciał na wskroś wiatru, dotarł do Oklo, usłyszeli go wszyscy. Wtedy odwrócili się, skierowali na wschód, czując teraz powiew na plecach i z tyłu głowy. Wiatr biegł dalej, by za kilka godzin przywołać wstające zza horyzontu słońce.