Piotr od lat towarzyszy środowisku artystycznemu rejestrując wydarzenia obiektywem, a robi to zawsze trafnie dobierając współczynniki by przekazać istotę przedsięwzięcia, do tego z wrażliwością i dyskretnie, co nie często się spotyka w tej profesji. Dzisiaj ujawnił swoje możliwości jako muzyk i niebanalny prezenter komentując poszczególne utwory z właściwym sobie dystansem do swych poczynań. Piękny wieczór! Dziękuję
Franciszek Muła, aktor
A tymczasem w Krakowie… dawno nie byłem w Barakah, cudownym teatrze, który wymyśliły i prowadzą Ana Nowicka Monika Kufel. Dzisiaj wieczorem była okazja – Piotr Kubic, młodzieniec wielu talentów zaprosił na koncert! Piotr ceniony fotografik, niezły literat, dźwiękowiec Teatru Bagatela odkrył przed nami, widzami jeszcze jeden talent – muzyczny i zagrał. Zagrał pięknie, jazzowo, zagrał znane i nieznane melodie we własnych aranżach. Byli przyjaciele, znajomi, Rodzina Piotra a najbardziej rozczulający moment to gdy Piotr zaczął grać rozległ się głos jego dziecka „ooo Tata”!
Andrzej Czapliński, dyrektor artystyczny
Nie wpuszczono na salę
ze szklanką whisky. To słusznie, w końcu to teatr. Koncert w teatrze. A wiemy przecież, że teatr to świątynia sztuki. W świątyni nie pijemy whisky. Zatem whisky (tym razem jednak z lodem) dopita pospiesznie, szklanka postawiona na blacie baru.
Siadam w pierwszym rzędzie. Gdy mogę usiąść blisko na koncercie, na którym ma grać solista klawiszowiec, często tak robię. Łudzę się, że patrząc na jego ręce, czegoś się o muzyce i o graniu dowiem, czegoś nauczę. Zadanie zostało ułatwione wyświetleniem w czasie koncertu obrazu z kamery skierowanej na klawiaturę i ręce Piotra. Po raz kolejny ma zapobiegliwość nie została nagrodzona. Ci z dalszych rzędów widzieli (a nie tylko słyszeli) pozycje akordów równie dobrze jak ci z rzędu pierwszego. Pierwszy utwór Piotr potem skomentował jako „improwizację której nie było w planie”. Jak tam było, nie wiem. Plany zostawmy, z planów niewiele wynika i niewiele wychodzi, choć planować musimy. Improwizacja była nastawiona na nastrój, i to nastawiona dwutorowo: na wykreowanie nastroju, na obdarzenie słuchaczy nastrojem, ale także – na wchłonięcie nastroju, na jego wbudowanie w muzykę.
Płynęły więc dwa energetyczne strumienie – od rąk Piotra do nas, ale i od nas- do rąk Piotra. A może to był jeden i ten sam strumień tyle że dwukierunkowy? Jak taki specjalny pas ruchu na obwodnicach miast, który dzięki systemowi zmiennych oznaczeń może służyć do ruchu raz w jedną, a raz w drugą stronę, w zależności od potrzeb, od natężenia ruchu? Ale tu kierunek przepływu emocji i też – oczywiście – informacji – zmieniał się szybciej i nie potrzebował do tego żadnych znaków i tablic.
Interakcja Piotra z nami, słuchaczami, zaczęła się zatem od pierwszych chwil i pierwszych dźwięków. I potem trwała i narastała. W dobrą stronę. Koncert połączył różne muzyczne światy, a połączył je poprzez idiom jazzowej improwizacji, z mottem i pieczęcią nieukrywanej przez Piotra fascynacji Chickiem Coreą. Zatem miejsce tu było i na jazzowe standardy, i na pieśni religijne i na improwizację na temat „Ah! vous dirai-je, maman” (znanej u nas jako „Trzy kurki”), w której zresztą żywioł rytmiczny zaczął w Piotra wersji dominowaćnad motywicznymi, odległymi, jazzowymi przetworzeniami.
Ten zresztą moment koncertu pozwolił słuchaczom docenić także i aktorskie zdolności Piotra, który wprowadzając temat udatnie zagrał zupełnie początkującego pianistę, takiego, co to, wiecie, musi sobie policzyć palcem klawisze, by wychodząc od C, trafić kwintę w górę, na G. Szmer szczerego śmiechu widowni był dowodem, że i aktorstwo Piotra zostało docenione. Były i osobiste Piotra wypowiedzi, w których ja przynajmniej słyszałem to co wydaje się, stało się dla niego samego jednym z kluczy do tego koncertu. Kluczy by podjąć to wyzwanie, by się przygotować, no i wreszcie – by finalnie ten koncert publicznie zagrać.
Kluczem tym było – zawodowe, rzetelne podejście do wyzwania przez osobę, która co prawda była szkolona na muzyka, ale zawodowym, codziennym, wyćwiczonym muzykiem nie jest. Troska o ten klucz wyraziła się w Piotra komentarzach dotyczących kolejnych próśb o bisy. Jego słowa- „ale wiecie, to już tak dobrze nie wyjdzie”, oraz „czy ja mam coś jeszcze przećwiczone”, oprócz niezbędnej w tej konwencji, niewielkiej nutki kokieterii, zawierały ogromną prawdę: prawdę człowieka skromnego, świadomego swych ograniczeń, świadomego że porywa się na coś, co może go przerosnąć. I może dlatego, że był świadomy od początku – nie przerosło? To był, Piotrze, zdany egzamin z artystycznej odwagi. Gdy skupione, chromatyczne kumulacje akordowych plam i wyrafinowane współrytmy o nieoczywistych podziałach docierały do naszych uszu, wiedzieliśmy już że słuchamy artysty. Nie szlachetnego amatora, nie rzemieślnika, nie wyrobnika dla którego to kolejne w tym tygodniu przepalcowanie utartych schematów na klawiaturze gdzieś na koncercie, może w kawiarni, klubie…. Nie.
W tym koncercie, w jego żywiole improwizacyjnym, był prawdziwy Piotr, prawdziwy człowiek i prawdziwy artysta. I to ostatnie – wiem – jest dla Piotra dużym komplementem. Ale tak się składa, że tym razem nie jest to komplement. Jest to proste nazwanie tego co było słychać. Dziękujemy Ci, przyjacielu.
Krzysztof Filus–Komorowski
zakochany w muzyce Bacha
To niecodzienne, fantastyczne i niewytłumaczalne, kiedy wszystkie dobre wiatry powieją właśnie tym najbardziej potrzebnym momencie. Jestem szczęśliwy. Dziękuję Wam!
Piotr Kubic