Leon przed spektaklem

Stroiłem właśnie gitarę basową, gdy zza kotary wychylił się Leon. Uśmiechnięty. Bo mnie zobaczył. Ale zanim zobaczył – usłyszał. Tak naprawdę nie stroiłem gitary, bo jeszcze nie miałem do czego (nie uruchomiłem jeszcze pianina), ale samo chwycenie instrumentu, dotknięcie grubych strun, dociskanie ich do gryfu, było magicznie wciągające. Odkręciłem gałkę i niskie dźwięki popłynęły przez scenę, rozlały się na widowni.

Właśnie wtedy zza kotary wychyliła się łysawa głowa uśmiechniętego Leona. Wyciągnął do mnie rękę i zaraz dopadł perkusji. Próbował coś zagrać, ale pozycje werbla, hihatu, tomów, nie pasowały mu. Zaczął je regulować, ja szarpałem struny, próbując się synchronizować z Leonem, gdy tylko zaczynał wybijać kolejne rytmy.

Wreszcie zaskoczył. Pałkami wgryzł się w membrany i blachy, wyrwał z nich twardy, szybki, szaleńczy, nerwowy rytm, z którym się sczepiłem, chodząc raptownie po wszystkich strunach i progach, w kolejnych pozycjach. Powstała konwencja nie zamykała się w żadnej skali, może z wyjątkiem chromatycznej, free funky łomotało w nas z dziką radością, czerwienią na twarzach, pulsem w dłoniach, mojej lewej ręce, którą z wysiłku przestawałem czuć, a która ciągle, dziwnie posłusznie, nadążała za wyzywającym rytmem.

– Koniec, koniec! – powiedziała kobieta zza kotary. Inspicjentka. – Nie przyszliśmy tu dawać koncert, ale zrealizować kolejny spektakl.
– Ale moglibyśmy grać przed każdym spektaklem!
– Dyrektor wydał takie polecenie, słyszałem!
– Dobrze dobrze, kończcie.

Leon po cichu do mnie:
– Moglibyśmy tylko grać, a potem niech odwołają spektakl. Moglibyśmy tak grać trzy razy dziennie, przed każdym spektaklem, który następnie zostałby odwołany.

Nie, nie powiedział tego po cichu. Powiedział głośno, nawet bardzo. Tutaj Leona i tak każdy rozumie, że aktor ma prawo odreagować przed spektaklem, a również po. Nikt pogróżek Leona nie bierze poważnie, wszyscy wiedzą, że Leon zagra, i zawsze bardzo dobrze.

Zostawił pałki, poszedł do garderoby. Po raz dwieście siedemdziesiąty ósmy. A może trzysta pięćdziesiąty trzeci? Zagra tę samą postać, tak samo, jak poprzednim razem i jeszcze poprzednim. Może nawet lepiej, a na tyle inaczej, żeby samemu nie zanudzić się na śmierć.

Zostałem sam. Włączyłem piano i usłyszałem, że lewy głośnik fatalnie brzęczy. Głośniki to moja sprawa, mój problem; oj niedobrze, skoro brzęczy. A brzęczy ponieważ gdzieś po drodze, w dziesiątkach metrów kabli ciągnących się przez teatr, gdzieś na złączach, może jeszcze gdzieś, jest mały defekt, luka, niedokładność. Do spektaklu zostało pół godziny, biegam, przełączam, zamieniam. Brzęczy ciągle. W końcu dotykam, pukam w małą gałkę z tyłu głośnika i brzęczenie ustaje.

Moją codziennością są głośniki, które mają grać i nie brzęczeć. Powinnością Leona jest zagrać po raz czterysta czterdziesty. Ale to jakoś nas już nie ciągnie, nie tak jak kiedyś. Wolelibyśmy grać. No ale ale….

Wojciech Leonowicz w spektaklu Testosteron, fot. Piotr Kubic
Wojciech Leonowicz, tutaj – na gitarze.

(W spektaklu „Testosteron” w Teatrze Bagatela na scenie ustawione zostają instrumenty zespołu muzycznego.)