Piątek wieczór. Miliony ludzi myślą o weekendzie, dwóch i pół dniach wolnych od pracy. Ale nie ci, którzy pracują w teatrze. Tu: piątek, sobota i niedziela to kulminacja. W piątek bardziej niż w niedzielę. Szczególnie w sobotę. Duża scena przy ul. Karmelickiej gwarzy tłumem widzów, który o godzinie szesnastej, po trzecim dzwonku, uciszają się siedząc w fotelach. Zaczyna się piątkowe święto teatru, potrwa do dwudziestej drugiej, podczas dwóch spektakli. Między nimi – krótka przerwa, w trakcie której tłum opuści widownię bocznymi drzwiami. Kolejna fala wpłynie natychmiast głównym wejściem.
Na małej scenie, przy ul. Sarego 7, pusto. Palą się trzy lampy halogenowe. To oświetlenie robocze. Ktoś jest na scenie. Ruszają się. Ruchy powtarzają według schematu.
Schemat. Jeszcze raz. I jeszcze. Schemat tworzy układ. To następstwo ustalonych ruchów, powtarzanych w określonym rytmie, w jednoczesnym porozumieniu postaci. Układ, ruchy, schemat, mają początek w muzyce. Ona daje impuls, aurę, zapowiedź innego świata niż ten z pustą widownią, pustą sceną, z prostackim halogenowym światłem.
Muzyka ma początek w geście, ruchu dłoni kogoś, kto siedzi w pierwszym rzędzie:
„Jeszcze raz!”
„Jeszcze!”
„Stop”.
”I jeszcze…”
Niewielka postać kieruje tym, co dzieje się na scenie, dając znaki komuś, kto po drugiej stronie sali, w półmroku, i uruchamia muzykę. Ten ktoś tkwi nieruchomo na krześle, jednym palcem naciska klawisz z symbolem trójkąta, drugim przesuwa srebrny suwak na pulpicie.
Start! Stop. Jeszcze raz. Start. Stop. Start.
„Muzyka proszę!” – postać w pierwszym rzędzie daje znak ręką. „Państwo potrzebują przerwy? To dziesięć minut, na siku”.
.
.
.
Znów układ. Ruchy powtarzają się. Kolejny raz. Schemat. Impuls pochodzi z muzyki. „Start!”: palec wciska klawisz z symbolem trójkąta. Na pustej scenie w roboczym świetle lamp, postacie powtarzają układ, w poszukiwaniu jednoczesnego porozumienia. „Jeszcze raz”. „Jeszcze”.
Jest piątek, o osiemnastej rozpoczęła się próba. Potrwa do dwudziestej drugiej. Pozostały jeszcze dwie godziny. Podobnie jak dziś rano, od dziesiątej do czternastej. Podobnie jak w czwartek wieczorem i czwartek rano. I w środę wieczorem. I rano. I również we wtorek. Następstwo powtarzanych ruchów, które tworzą układ, według określonego schematu. Którego jeszcze nikt nie ogląda, z wyjątkiem postaci w pierwszym rzędzie, obserwującej scenę i dającej sygnały człowiekowi, który uruchamia muzykę. Tak trwa już trzeci tydzień.
„Jest taki bolesny moment, gdy przestaję być potrzebna” – powie za dziesięć dni Katarzyna Małachowska, postać, która drobną dłonią reżyseruje układ, siedząc w pierwszym rzędzie na pustej widowni. Za dziesięć dni niepotrzebne staną się jej gesty, instrukcje, okrzyki. Matka choreografka przestanie wychowywać swoje sceniczne dzieci. Staną przed wypełnioną widownią, zdane tylko na siebie. Na premierze.