„Droga Pani Schubert…”

Takie historie zaczynają się od telefonu. Oczywiście nie jest on pełnym zaskoczeniem, bo wcześniej był kontakt, i rozmowa, i bliżej nieokreślone plany – w czasie i materii. Ten, kto do mnie zadzwonił (a była to kobieta), wiedział (wiedziała), jak dawkować informacje, żeby na końcu powiedzieć to, co najciekawsze i co będzie największym wyzwaniem.

Nagranie w studiu Radia Kraków trwało kilka godzin. Znam pracę nagrań, te godziny spędzone w pozornie leniwy sposób, niespieszny. W atmosferze podskórnego skupienia, którego nie dostrzeże postronny obserwator. Zwykle niewprawieni obserwatorzy nudzą się; nie dziwię się temu, gdyż ja także nudziłem się, przyglądając się nagraniom, nawet jeszcze nie asystując. Z tej nudy, pamiętam, zaproponowałem mojemu szefowi (dwadzieścia lat temu), że przynajmniej będę naciskał ten duży, czerwony klawisz, w panelu taśmowego, szesnastośladowego magnetofonu Tascam. Od pierwszego naciśnięcia nuda rozwiała się w dźwiękach, których musiałem wreszcie zacząć słuchać. Kiedy po naciśnięciu klawisza – głos realizatora: „proszę” – oddziela świat zwykły od tego, który zostanie zarejestrowany. Z tą nadzieją, że – na zawsze…

Anna Polony i Jerzy Trela nagrywają poezję Ewy Lipskiej w Radiu Kraków

Wiosną tego roku wykupiłem karnet Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Z powodu pandemii odbywał się on w internecie i to był dla mnie szczęśliwy traf. Byłem, w domu, miałem czas. Pandemii zawdzięczam ogromną dawkę niezwykłych obrazów, jaką przyjąłem w ciągu tamtego tygodnia. Zobaczyłem ogromną różnorodność form filmowych, w których wszystko wydaje się dozwolone, jednak pod jednym warunkiem: stworzenia opowieści, która porwie widza. W jakikolwiek sposób, rozlicznymi metodami, w czasie dwudziestu minut, trzynastu, siedmiu, a może nawet i trzech – zobaczyłem, że to całkiem możliwe. Ów widz może się bronić przed emocjami, może sobie obiecać – nie dam się do szczętu ponieść, będę obserwował warsztat, będę szukał szwów, zobaczę, gdzie przykładano dłuto i jak ciągnięto pędzel. Ale obietnic nie uda mu się w pełni dotrzymać i to jest miara sukcesu filmowego.

Na tym powinienem skończyć, może dorzucając tylko krótkie zdanie o moim wspomnieniu, które pozostanie z tamtego dnia. O wyzwaniu, obawie, zamyśleniu, i poszukiwaniu oraz podążaniu za intuicją.

PS. 20 października
Dziś przy śniadaniu, nad jogurtem z musli, zobaczyłem we wspomnieniu Annę Polony, gdy w Radiu Kraków podchodziła do głównych drzwi wyjściowych. Poczułem wtedy drobne przeczucie, że powinienem ją sfilmować. Niewielką osóbkę ubraną w sposób zupełnie nie rzucający się w oczy na ulicy. I takie ujęcie ulicy, z nią, odchodzącą, powinienem mieć. Teraz wiem, że powstałaby sympatyczna klamra, z pierwszymi ujęciami tego filmu.
Ale nie miałem gotowej kamery, a sytuacja trwała zaledwie sekundy. Przypomniałem sobie, że przecież odprowadzałem ją po schodach na dół, bo należało zamówić taksówkę czy coś w tym rodzaju. Poszedłem i nie zabrałem kamery. Nie pomyślałem, nie wyobraziłem sobie wcześniej tego widoku i że będzie mi potrzebna.