Napiszę w tonie nieco żalącym się, trudno. Niedawno doświadczyłem tego, o czym słyszałem m.in. od Jacka Poremby. O co chodzi?
Pracuję na sesji zdjęciowej. Rozmawiam z producentem, dociekam, o co w tych zdjęciach ma chodzić, w jakim mają być stylu. Potem cyzeluję zdjęcia, ustawiam modeli, wszystko jest maksymalnie dopięte – na poziomie, na jaki pozwalają dostępne warunki, czas itd. Oddaję z sesji powiedzmy piętnaście zdjęć, do dalszego wyboru przez ciało decyzyjne. Pomiędzy zdjęcia wrzucam jedno, które nie było ustawiane, jest zrobione „od czapy”, tak po prostu, dla dowcipu. Okazuje się, że sporo ludzi, którzy potem mają z z tymi zdjęciami do czynienia, uważa właśnie to jedno za najlepsze. Jak to możliwe?
Wytłumaczenie, które przychodzi mi do głowy, wynika ze zjawiska kontekstu. Ludzie, którzy nie za bardzo zdają sobie sprawy, co tkwi w fotografiach, oceniają je na zasadzie kontrastu, inności, wyróżniania się. Gdyby pomiędzy piętnastoma przypadkowymi zdjęciami znalazło się jedno dopracowane, wybraliby właśnie to. Ale ponieważ pomiędzy piętnastoma dopracowanymi jest jedno przypadkowe – to oni wybierają to przypadkowe, ponieważ ono się wyróżnia.
Wnioski, jakie się nasuwają, są smutne z jednej strony, a z drugiej – nie można nie brać ich pod uwagę.
Po pierwsze – fotografia jest ogromnie wrażliwa na kontekst. Fotograf musi zadbać o odpowiednie jego stworzenie, w przeciwnym razie jego wysiłek może zostać zupełnie niedostrzeżony, nawet zniweczony.
Po drugie – bardzo różny poziom zaangażowania ludzi w fotografię sprawia, że jej odbiór bywa nieprzewidywalny. Dobrze, by fotograf pamiętał, że inni widzą jego zdjęcia zupełnie inaczej. Przeważnie – widzą o wiele mniej niż on sam. Często trudno jest to zaakceptować.