Przetoczyła się dyskusja o dyskryminacji ateistów. Powoduje ona u mnie lekki uśmiech. Bo w sytuacji zupełnie podobnej do ateisty jestem również…. ja, osoba wierząca, chrześcijanin, ale nie katolik. Tak oto ateista okazał się moim bratem „w niedoli”.
Dyskryminacja chrześcijan, zwłaszcza tych z niewielkich i nikomu prawie nie znanych grup religijnych, była faktem odkąd sięga pamięć moich przodków. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że będzie można podyskutować na ten temat publicznie. Było to dla nas tak oczywiste, że jesteśmy na marginesie – wytykani palcami, obśmiewani. Po prostu tak żyliśmy. Dziadkowie mieli problem z pochówkiem na parafialnym cmentarzu, zdarzało się, że szyby w oknach musieli wprawiać na nowo. Wioskowy ostracyzm był stylem życia. Jeszcze niedawno nigdy bym nie pomyślał, że za sprawą „braci ateistów” zostanie poruszony temat prześladowań, jakie katolicyzm stosował wobec „innych”, od wieków.
Piętnaście lat temu wraz z przyjaciółmi tworzyliśmy audycję radiową na tematy religijno-społeczne i szukaliśmy rozgłośni w okolicach Krakowa, która chciałaby ją emitować. Żadna z większych stacji nie chciała mieć w swojej ramówce materiału mniejszości religijnej nie pochodzącej z nurtu katolickiego. Z trudem znaleźliśmy miejsce w niewielkiej prywatnej rozgłośni.
Przysłuchuję się teraz dyskusji na temat „wiary” i mam wrażenie, że często utożsamia się „wiarę w Boga” z „Kościołem katolickim”. Czytam opinie w stylu: „patrzcie, do czego doprowadziła wiara i religia: księża zaglądają nam pod kołdry, molestują nasze dzieci, zmuszają do chodzenia do kościoła i siłą decydują o tym, czy będziemy stosować in vitro, przerywać ciążę; podstępem bogacą się naszym kosztem, karmią bajkami o Bogu, by nas kontrolować. Skoro wiara do tego prowadzi, to wiary nie chcemy”. Ja to czytam tak: nie wiara w ogóle do tego prowadzi, ale taka „wiara”, jaką właśnie widać.
Utożsamianie wiary z tym, co prezentuje sobą katolicyzm np. rzymski, jest zakładaniem sobie kalpek na oczy. Wystarczy rozszerzyć nieco horyzont, by dostrzec, że wiele problemów wynikających np. z tradycji katolickiej prawie nie istnieje w innych kościołach.
Na przykład kwestia celibatu, wywołująca tak wiele napięć i powodująca wynaturzenia. Najbliższy mi przykład to kuzyn mojej żony, który przygotowując się do roli kapłana w Kościele Greckokatolickim w Rumunii, był zobowiązany określić, czy założy rodzinę czy nie. Ponieważ wybrał tę pierwszą możliwość, musiał ożenić się przed rozpoczęciem pracy w parafii jako duchowny. Prawda, że to genialnie proste rozwiązanie?
Czy ktoś w Polsce jest w stanie wyobrazić sobie grupę religijną, która wyłania swoich pasterzy poprzez wybory? Innymi słowy – „parafia” wybiera poprzez głosowanie swojego „proboszcza” na ściśle określoną kadencję. Jeśli „probosz” się nie sprawdza, lub jeśli co gorsza sprzeniewierza się zasadom wiary, nie zostaje ponownie wybrany. Zobaczcie, jak wiele problemów przestaje wtedy istnieć. Kiedy opowiadam o takim rozwiązaniu, które przecież funkcjonuje wśród niektórych chrześcijan w Polsce, czuję jakbym opowiadał o czarnych dziurach w kosmosie albo o zasadzie nieoznaczoności Heisenberga.
Jestem jak najbardziej za laicyzacją przestrzeni publicznej, ponieważ uważam, że wiary nie należy nieść na sztandarach, tylko trzeba się nią kierować w swoim prywatnym życiu. Nasza przestrzeń publiczna ma szansę być lepsza nie wtedy, kiedy mówimy o zasadach, lecz kiedy po prostu je stosujemy. Bez obnoszenia się z nimi.
Jestem również za laicyzacją dlatego, że do wiary nie można nikogo zmusić. Mam wrażenie, że nawracanie „ogniem i mieczem” ciągle żyje w świadomości wielu Polaków. Szkoda, bo w ten sposób ośmieszają samą wiarę. Wiara, o jakiej czytam w Nowym Testamencie, polega na oddaniu wolności ludziom („poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi”). Ciągle obserwuję, jak nawet tylko myśl o daniu wolności „owieczkom” powoduje dreszcz histerii wśród ich „pasterzy”. I nie mam na myśli tylko pasterzy katolickich. Ciągle myślą oni metodami średniowiecza: zabronić, zakazać, zmusić. Efekt jest odwrotny, czy to kogoś dziwi? Niestety, ciągle tak.
Pozdrawiam wszystkich, z którymi mogę poważnie porozmawiać o życiu, braci ateistów też.
PS. W Polsce jest legalnie zarejestrowanch co najmniej kilkadziesiąt wyznań chrześcijańskich. Prawie nikt o tym nie wie. Jeśli ktoś mówi, że nie jest ani katolikiem ani ateistą, to najczęściej słyszy – jesteś jehowitą. I na tym świadomość się kończy.