Spiesz się, kierowco, choć po co?

Oglądnąłem kawałek programu informacyjnego. Minister ocalał, trzech z koalicji dostanie nagany, opozycja prezentowała na mównicy pluskwę, bądź karalucha (dyskusja trwa). Miałem tu pisać pozytywnie, ale jak, kiedy taka rozpacz? Szukam więc pozytywów, szukam, i gdzie znajdę…? No gdzie…. Tam, gdzie się znajduje – od tysięcy lat…

 

O 21:15 odjeżdża kolejny autobus. Nie ostatni, jeszcze. Długi. I dobrze. Niełatwo się mieści na stanowisku, wjeżdżając rozpycha długim odwłokiem czekających na niego.

Ludzi? Ci jak larwy, do matki, cisną się, raczej stado baranów, które muszą skołtuniałymi bokami czuć wełnę sąsiadów, biodrem się wbijać w krzyż stojących z przodu, bo tak robili od zawsze; choć jasne się zdaje, że miejsc starczy dla wszystkich, niczym cukru i papieru toaletowego, teraz już nie spod lady, jak w latach osiemdziesiątych, tylko dla znajomych.

Jadą wreszcie, autobus kołysze się, kuter na falach zdartego asfaltu, z głośników o tej porze reklam nie ma, ten czas nie-antenowy; o wpół do dwudziestej drugiej, a pasażerowie po pracy, w starym, sprowadzonym skądś z Zachodu, autobusie; nic, co w reklamach, nie kupią.

Spiesz się kierowco, choć nie wiadomo po co. Szkło kontaktowe nie dla nich, ani teatr telewizji, może siwy, niski pan w czarnym płaszczu, niknący w tłumie z krzyżami, da się im rozpoznać, i przemówi na niezbyt konkurencyjnym kanale.

W przedostatnim rzędzie – dziewczyna o spiętych, jasnych włosach, rozjaśnionej twarzy, jasnych, lekko podniesionych rzęsach ułożonych jak promienie wiosennego słońca, które ciągle tylko w wyobraźni. Że dużo tej jasności – w rzęsach, włosach, policzkach, nie pomijając i na ustach – więc spiesz się, kierowco, spiesz, bo na ostatnim przystanku, ani chybi, ktoś na tę dziewczynę czeka.