Czy płakać po niedoszłych maturzystach

Odnoszę się tu i kontynuuję temat poruszony w tekście

„Nie płaczmy po maturzystach, którzy oblali. Czekajmy, aż zasilą szeregi dobrych fachowców” [LIST CZYTELNICZKI]

Zawsze śmieszył mnie zwrot „Matura – egzamin dojrzałości”. No bo jaką dojrzałość może stwierdzić matura…? To po prostu pierwszy poważny egzamin w życiu i to wszystko.

Kilka lat temu słyszałem w radiu rozmowę z ważną osobą z Krajowej Komisji Egzaminacyjnej. Żałuję, że nie pamiętam nazwiska ani funkcji, ale w tej rozmowie padły odważne i szczere słowa: że na maturze nie da się sprawdzić rzeczywistego stanu wiedzy. Nie można np. zagwarantować, że najbardziej zdolni uzyskają najlepsze wyniki. Powodem jest masowość tego przedsięwzięcia. A w masówce wygrywa… średniactwo. Tego nie da się zmienić.

Co więc oznaczają złe wyniki matury i duża liczba osób, które oblały? Są trzy możliwości:

1. Winny jest zły system kształcenia

2. Winna jest fatalna formuła samego egzaminu

3. Tegoroczni maturzyści są mniej zdolni niż ci z poprzednich lat

Najmniej prawdopodobny jest z pewnością wariant trzeci. A to oznacza, że nic się nie zmieniło od lat. Nie jest ani gorzej, ani fatalnie. Młodzi ludzie uczą się życia, mierząc się ze złym systemem nauczania oraz źle sformułowanym egzaminem. I to jest właśnie szkoła życia. Jeśli matura przyczynia się jakoś do rozwoju dojrzałości, to właśnie w ten sposób. Nie ma zatem powodów do płaczu.