Spotkania z ludźmi na żywo mają tę cechę, że widzimy, z grubsza wiemy z kim się spotykamy. Przychodząc na konferencję,imprezę, zwykłe przyjęcie, rzucamy okiem i zauważamy – ile jest osób, kto jest obecny, potrafimy szybko zakwalifikować – kogo znamy a kogo nie, nieznanych możemy obserwować i podejrzewać kto jest kim, jaką pełni funkcję, czym się zajmuje.
Na Facebooku, podejmując dyskusję na czyimś profilu, nie mamy pewności, kto ostatecznie czyta nasze wypowiedzi. Rzadko zwracamy uwagę na to, czy post został oznaczony jako publiczny, albo na liczbę znajomych na czyimś profilu. Wydaje nam się, że piszemy tylko do właściciela profilu i ewentualnie do tych, którzy dadzą jakąś informację zwrotną. A to nieprawda. Nie wiemy tak naprawdę, do kogo się zwracamy.
Pociąga to za sobą konsekwencje. Przeciętny człowiek nie jest przyzwyczajony do tego, że swoje treści (opinie, poglądy, postawy, nawet życie rodzinne, zdjęcia, przygody wakacyjne itd.) upublicznia całemu światu. A na Facebooku należy przyjąć, że tak właśnie jest. Ufanie zabezpieczeniom i mechanizmom kontrolowania prywatności jest naiwne.