Na zamach trzeba sobie zasłużyć

Jestem zwyklym obywatelem. Od dawna nie oglądam telewizji, a w TokFM słucham głównie EKG. Niestety dziś, na nieszczęście, zaszedłem do teściów, gdzie telewizor pracował na kanale „dyskusyjnym”. Dwie twarze zajadle tłumaczyły sobie wzajemne oczywiste oczywistości, te same od lat. Odżyła we mnie dawna trauma, zapiekły niezabliźnione do końca rany.

Czy jestem ekspertem w dziedzinie polityki, stosunków społecznych, socjologii albo katastrof lotniczych? Nie. Mógłbym więc, a może nawet powinienem, zamilknąć. A jednak nieprzeparte wewnętrzne przekonanie mówi mi, że mam rację, tak jak większość Polaków, w tym polityków. Milczał więc nie będę. Po prostu wiem jak jest, wiem jak było, tylko oczywiście nikt nie chce mnie słuchać.

Tak sobie przypominam, z filmów sensacyjnych oczywiście, bo nie uczestniczyłem w żadnym śledztwie, no i z książek detektywistycznych też pamiętam, że każde przestępstwo, szczególnie kryminalne, ma jakiś motyw. Bez motywu nie ma przestępstwa, tym bardziej zbrodni, no bo komu by się chciało. Komu by się chciało – najpierw kombinować, ustalać plan, zdobywać narzędzia (pistolety, palniki acetylenowe, materiały wybuchowe), potem zbrodnię zrealizować, a no końcu – drżeć, czy organa ścigania nie dobierają się właśnie do skóry.

Skoro więc przestępstwo wymaga wysiłku, to musi się on opłacać. Albo się wskutek przestępstwa coś zyskuje, albo unika się jakiegoś niebezpieczeństwa, np. usuwa niebezpieczne osoby. Oczywiście te osoby muszą być rzeczywiście niebezpieczne. Inaczej – szkoda zachodu.

Od lat już, kiedy podnoszona zostaje kwestia „zamachu smoleńskiego”, zastanawia mnie pytanie: komu zależałoby, opłacałoby się, przeprowadzić zamach na polskiego prezydenta? Teoria o zamachu zakłada, czy tego chce czy nie, że my, Polacy, jesteśmy na tyle niebezpieczni, że trzeba nas zwalczać, nie tylko na drodze politycznej, dyplomatycznej, gospodarczej, ale i metodami terrorystycznymi.

Konsekwencją zamachu powinno być to, że obce wojska wkraczają na nasz teren, wykorzystując narodową żałobę, dezorganizację polskiego rządu i wewnętrzne waśnie. Że atakują nas wirusy komputerowe i kładą gospodarkę na łopatki, że dzieje się coś strasznego, no sam nie wiem co, ale coś co wskazuje, że zamach miał jakiś cel, że ktoś osiągnął korzyść, i to niemałą.

Przypominają się zaraz historie zamachów, które zmieniły bieg historii. Śmierć Księcia Ferdynanda rozpoczęła I Wojnę Światową, John Lennon ciągle żyje w pamięci co najmniej setek milionów ludzi, John Kennedy, księżna Diana, Marylin Monroe… no kto jeszcze? Może chcielibyśmy dołączyć do grypy cierpiącej za świat, nr 44.

Ja też chciałbym, abyśmy my, Polacy, znaczyli na tyle dużo, by ktoś chciał na nas nastawiać bombę. Żeby nas tak naprawdę, porządnie nienawidził. Żebyśmy byli śmiertelnie niebezpieczni, by ktoś się nami tak na poważnie zainteresował. Ale spójrzmy na siebie, a potem spójrzmy prawdzie w oczy – nie jesteśmy tacy ważni. A wewnętrznie – nie jesteśmy na tyle zdeterminowani, nie jesteśmy nawet na tyle podli, by ogranizować zamach na samych siebie. Zresztą ówczesna sytuacja polityczna nie usprawiedliwiała tego w żaden sposób.

Teoria wybuchu to nostalgia za wielkością Polski, wyraz zaściankowej megalomanii. To uporczywa próba udowodnienia, że liczymy się na tyle, by warto było organizować na nas zamach. Niestety, nawet na zamach trzeba sobie zasłużyć. Jak na razie – jesteśmy średni. Tak bardzo nijacy, że nie potrafimy zorganizować krótkiego lotu własnemu prezydentowi.